Na koniec zostawiłam sobie jeszcze jedno wspomnienie... O nim najtrudniej mi pisać.. Odszedł Gucio. Nasz pierwszy KOŃ. Bo pomimo niewielkiego wzrostu miał w sobie duszę wspaniałego wierzchowca. Trochę nadreaktywnego w pewnych sytuacjach wywołanych wspomnieniami swojej bolesnej przeszłości. Upartego i silnego. Ciekawskiego i zadziornego.

Ale niezależnie od wszystkiego był on dla mnie wspaniałym nauczycielem.

To dzięki niemu spojrzałam na świat koni z całkiem innej perspektywy i z jeźdźca stałam się opiekunem. Jego pierwszego układałam pod siodło dla naszych dzieci, dla których stał się cudownym towarzyszem - szczególnie dla Anity, która mogła zrobić z nim wszystko i spędzała na jego grzbiecie beztroskie godziny, podczas gdy on zajadał się trawą. O dziwo dla niej zawsze był w 100% bezpieczny, nawet gdy jechała na nim na oklep w teren. Pamiętam swoje przerażenie, gdy po raz pierwszy położył się przy nas przy stawie - myślałam, że coś mu się stało, a on po prostu zasnął głębokim snem :D Pamiętam też swoje drugie przerażenie, jak odkryliśmy, że zjadł złowionego przez nas karasia. A Andrzejowi uwielbiał podpijać whisky z pepsi, uprzednio nawąchawszy się dymu z ogniska. Taaak, dużo mnie Gucio nauczył ;) I za to jestem mu ogromnie wdzięczna. A poniżej zamieszczam zdjęcia, które pokażą Wam Gucia, którego może nie znaliście.

Tribute to Gucio.